Uchwała okolicznościowa, upamiętniającą Pana Mecenasa i Prezesa Rady Ministrów ś.p. Jana Olszewskiego
Żegnamy dzisiaj ś.p. premiera i adwokata Jana Olszewskiego. Wczoraj Senat podjął uchwałę okolicznościową, upamiętniającą Pana Mecenasa i Prezesa Rady Ministrów, której tekst jest już dostępny pod poniższym linkiem.
https://www.senat.gov.pl/prace/senat/uchwaly/
Również wczoraj miałem zaszczyt podczas posiedzenia Senatu podzielić się swymi wspomnieniami dotyczącymi mec. Jana Olszewskiego, który był wzorem do naśladowania zarówno w swej pracy zawodowej jak i życiu codziennym.
73. posiedzenie Senatu RP IX kadencji, 2 dzień
Senator Zbigniew Cichoń:
“Panie Marszałku! Wysoka Izbo!
Tak się składa, że w ciągu zaledwie 1 miesiąca mamy sposobność po raz kolejny wspominać pana mecenasa, premiera Jana Olszewskiego. Niespełna miesiąc temu przy okazji podejmowania uchwały w stulecie podpisania przez naczelnika państwa w grudniu 1918 r. dekretu o statucie tymczasowym palestry polskiej wśród adwokatów, którzy zaznaczyli się w pięknej historii zdobywania przez Polskę niepodległości i jej pozycji w świecie, wymieniliśmy mecenasa Jana Olszewskiego. Wymieniliśmy go jako tego, który zaliczał się – niestety, w tej chwili mówimy to już w czasie przeszłym, bo odszedł od nas – do najwybitniejszych postaci w adwokaturze. Ja pamiętam te czasy, kiedy te nazwiska, mecenas Jan Olszewski, mecenas Siła-Nowicki, to były nazwiska adwokatów, luminarzy palestry, którzy zasłynęli ze swoich bardzo odważnych, a zarazem jakże merytorycznych, precyzyjnych mów sądowych w licznych procesach politycznych, gdzie podejmowali się roli obrońców czy też roli oskarżycieli posiłkowych, tak jak w procesie zabójców ks. Popiełuszki, kiedy to reprezentowali właśnie jako mecenasi rodzinę zamordowanego ks. Popiełuszki. Dla mnie, wtedy jeszcze aplikanta, potem młodego adwokata, były to bardzo piękne wzory, godne naśladowania. I żałuję troszeczkę, że pana mecenasa Olszewskiego poznałem dosyć późno, bo dopiero w 2011 r., odwiedzając go w szpitalu, jak zaniemógł, a mecenas, senator Łukasz Piotr Andrzejewski poprosił mnie, żeby pojechać do niego do szpitala. I pierwsze wrażenie, jakie miałem, to właściwie takie zderzenie – to było dla mnie zaskoczenie – tej dla mnie pomnikowej postaci, jaką miałem w wyobraźni, z jego ogromną skromnością i dobrocią. Leżał wtedy złożony chorobą, a jednakże miał te piękne, uśmiechnięte, życzliwe oczy i dopytywał się o sprawy Polski, o to, co się dzieje w Senacie. I taki właśnie był pan mecenas, później premier Jan Olszewski. Ta jego dobroć, szlachetność, szerzenie pewnych zasad – był człowiekiem zasad, o czym wspomniał mój przedmówca – towarzyszyły mu całe życie. Mimo że został premierem, w dalszym ciągu był normalnym, życzliwym człowiekiem, otwartym na niesienie pomocy wszystkim. Nie sprawdziła się ta reguła starożytnych, że honores mutant mores, najczęściej na gorsze, czyli zaszczyty zmieniają obyczaje, tak jak mówię, najczęściej na gorsze. On dalej pozostał sobą, adwokatem, który uważał, że jego misją, jego powołaniem jest służyć ludziom, a skoro został premierem – służyć już w większym wymiarze, całej Polsce, naszej ojczyźnie. I ta jego niezłomność, trzymanie się przyjętych zasad, a zarazem strzeżenie wartości, które wyznawał, doprowadziły go do tego, że w pewnym momencie został zdradzony. Zdradzony przez kogo? Przez własnych klientów. Ja wiem, że to jest doświadczenie każdego adwokata, że wcześniej czy później zostaje zdradzony czy dotknięty niewdzięcznością własnych klientów. Ale ta zdrada była szczególna, bo to była zdrada już nie jego klientów wobec niego jako adwokata, tylko wobec niego jako polityka, człowieka który chciał zmieniać historię Polski, który chciał nas uwolnić od przeszłości systemu komunistycznego, od wpływu służb specjalnych na polityków. I to właśnie doprowadziło do tego, że został odwołany.
Chciałbym podkreślić jeszcze jedną rzecz, że był on człowiekiem zasad do samego końca. Gdyby nim nie był, to na pewno podjąłby pewne działania obronne, a on właściwie żadnych działań nie podjął. Jedyne co zrobił, to powiedział coś – i to jest też świadectwo jego kunsztu jako mówcy – co chyba nie wszyscy zrozumieli, bo część była zbyt gruboskórna, że życzy im tego samego, co życzy sobie, a mianowicie, żeby po wyjściu z Sejmu mogli spojrzeć ludziom prosto w oczy. Nie użył żadnego epitetu pod ich adresem. To jest właśnie sztuka i wielkość dobrego mówcy, dobrego adwokata i dobrego polityka. Tacy ludzie potrafią dosadnie powiedzieć to, co myślą, bez obrażania innych.
Sztukę takiego mówienia zaprezentowała ostatnio pewna parlamentarzystka brytyjska, mówiąc o naszym premierze, który obraził naród brytyjski, że to jest człowiek bez manier. No, nie użyła bardziej pejoratywnego określenia. Wszyscy wiemy, co to znaczy być człowiekiem bez manier. Przeciwnie, pan mecenas Olszewski był człowiekiem ogromnej kultury, ogromnych manier. Wspominał przy mnie mecenas Andrzejewski, że w czasach komuny, kiedy pozbawiono go prawa wykonywania zawodu i miał sprawę dyscyplinarną przed sądem, jednym z obrońców był mecenas Olszewski, obok słynnego mecenasa Siły-Nowickiego i jeszcze jednego sędziego Sądu Najwyższego w stanie spoczynku, bardzo zacnego sędziego Górskiego. I kiedy zapadło skandaliczne orzeczenie, które dotykało pana mecenasa Andrzejewskiego, późniejszego naszego kolegi senatora, to po ogłoszeniu sentencji obrońcy na znak protestu wyszli z sali, nie czekając na uzasadnienie. Była to oczywiście ich manifestacja przeciwko bezprawiu, które dokonało się na sali rozpraw. Właśnie za to wszczęto wobec nich postępowanie dyscyplinarne i usiłowano pociągnąć do odpowiedzialności m.in. pana mecenasa Olszewskiego. Wtedy on podobnie eufemistycznie jak podczas zakończenia swojej misji premiera rządu, kiedy to zwracał się do parlamentarzystów, żeby mieli sposobność spojrzenia w oczy swoim współziomkom, tłumaczył się bardzo… bardzo dowcipnie, można by rzec, z taką finezją. Mianowicie powiedział: wyszedłem, bo zrobiło mi się niedobrze. I oczywiście więcej nic nie komentował. No, wszyscy wiedzieli, że ogromnej postury mężczyzna zapewne nie dlatego źle się poczuł, że był słaby fizycznie, tylko po prostu zrobiło mu się niedobrze, bo wyrok był tak amoralny, że był nie do zniesienia. Na tym właśnie polegała ta finezja pana mecenasa, później premiera Olszewskiego, że potrafił wszystko powiedzieć, a zarazem nikogo nie obrazić. A przy tym swoją postawą, swoim życiem mobilizował innych do tego, żeby być lepszym i żeby trzymać się pewnych standardów, pewnych zasad. Właściwie on, jak chyba jak rzadko kto, może powiedzieć te piękne słowa św. Pawła: w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Cześć naszemu mecenasowi, premierowi Olszewskiemu. Dziękuję bardzo.